Wolałbym nigdy nie oglądać filmu, w którym Timothée Chalamet swoim obrzydliwym zachowaniem doprowadził mnie prawie do wymiotów, ale co się stało, już się nie odstanie. „Do ostatniej kości” ma swój niepowtarzalny, amerykański klimat, trzyma w napięciu, a momentami wręcz przeraża (fantastyczny Mark Rylance). Sam wątek romantyczny to jednak dla mnie w dużym stopniu niezamierzona parodia. Może obejrzę sobie wieczorem „Tamte dni, tamte noce” i znów wszystko będzie dobrze.
Ocena filmu: 7/10